Gdy byłam mała, mama opowiadała mi o swoim dzieciństwie. Największe wrażenie wywarł na mnie opis ogromnych lwów, pilnujących wjazdu do ich domu. Marzyłam o tym, że jak będę „duża“ też chciałabym mieć takie lwy.
Marzenie sobie spełniłam. Lwy co prawda nie są przed domem (wiadomo z czym się kojarzą), ale mam je w ogrodzie. Dwa leżące, pilnujące wejścia na taras.
Oryginalne lwy, o których opowiadała mi mama widziałam rok temu w muzeum.
To jeden z moich lwów. Jest mały, ale wystarczy.
Od długiego czasu chciałam mieć w ogrodzie zardzewiałą amforę. Ceny mnie jednak odstraszały. Zrobiłam więc sobie taką sama. Technikę opisywałam już wcześniej.
Może nie jest tak filigranowa jak oryginalne, ale może być.
Jest duża i waży 80 kilogramów. Biedny S musiał mi ją przenosić.
Czyż nie wygląda jak metal?
Ogród "by night". Ścieżka jest jeszcze prowizoryczna. Dopiero w przyszłym roku chcemy nadać ogródkowi ostateczny kształt i zrobić ścieżkę, oczywiście nie z takich płyt.
To moje ostatnie dekoracje. Nazrywałam liści bluszczu, owinęłam nimi szklanki i poustawiałam po całym domu. Wieczorem zapalam w nich "teelighty".
Pozdrawiam Was serdecznie.
Violcio11