Wracając kiedyś z pchliego targu, zauważyłam kątem oka zegar. Stanęłam w miejscu jak wryta. Bezwolnie, jakby przyciągana magiczną siła podeszłam do niego.
„Piękny, prawda? „ - powiedział handlarz widząc moj zachwyt w oczach.
„Mhm“- odparłam
„Wybija godziny „ dodał sprzedawca.
„ A ile on ma kosztowac? „- zapytałam.
" Tyle i tyle "- Spadło na mnie, jakbym dostała obuchem w głowę.
Cena zabolała. Odwróciłam się więc i odeszłam od stoiska. Im dalej odchodziłam, tym ciężej mi się szło. Czułam się tak, jabym była przymocowana do zegara sprężyną i w miarę odddalania się sprężyna coraz mocniej się naciągała.
Nie wytrzymałam. Sprężyna była silniejsza.
“Czy da się coś zrobić z tą ceną?” zapytałam uśmiechając się moim najpiękniejszym uśmiechem, który w takich sytuacjach zawsze wrzucam na twarz.
Handlarz lekko opuścił cenę uśmiechając się również swoim najpiękniejszym uśmiechem. Facet, stary wyga, od lat handluje antykami, więc dobrze znał wartość zegara. Obniżka ceny była niewielka.
Ja jednak już przepadłam. MUSIAŁAM go mieć. Spróbowałam więc na litość. Handlarz był twardy, nie ustępował. Sytuacja była bez wyjścia. Stałam jak ofiara przy tym zegarze i gapiłam się maślanym wzokiem to na zegar to na handlarza.
“Ach” machął ręką sprzedawca po kilku minutach. “Niech pani da tyle i tyle”. Facet opuścił cenę o 10%. Pomyślał pewnie, że inaczej się mnie nie pozbędzie.Wiedziałam dobrze, że to była ostateczna propozycja. Więcej nie zdziałam. Zapłaciłam więc dziękując.

Wracałam do domu z mieszanymi uczuciami. Zegar bardo mi sie podobał i cieszyłam się, że go mam. Z drugiej strony miałam wyrzuty sumienia, że wydałam tyle pieniędzy. Usiłowałam je zagłuszyc wymyślając różne argumenty “za”.
W domu, powiesiłam go na ścianie, nakręciłam i popchnęłam wahadełko. Zegar potikał kilka razy i …stanął. Popchnęłam wahadełko ponownie. Sytuacja się powtórzyła. Coraz bardziej zaniepokojona usiłowałam go uruchomić. Nic z tego. Zegar za każdym razem stawał.
Zdenerwowałam się. Facet mnie oszukał! Zegar jest zepsuty! Na pchli targ nie było już po co wracać bo się skończył.
Zdjęłam więc zegar i zajrzałam do środka. Poruszałam sprężynkami, kółeczkami. Nie wiedziałam co robić. Postawiłam go na stole i ponownie popchnęłam wahadełko. Zegar zaczął chdzić!! Uradowana powiesiłam go znowu. Zegar stanął.
„Co u licha!“ Zdenerwowałam się. Jak stoi na stole to chodzi, jak wisi na ścianie to nie chce!
W tym momencie olśniło mnie. Zegar musi wisieć równo w poziomie!!! Ustawiłam go więc z poziomnicą i zacząl tikać.
Jest moim zegarem kuchennym i cieszy mnie cały czas. Ma piękny gong i pełne godziny wybija nawet dwukrotnie.

Na zakończenie tej historii dodam, że dwa tygodnie póżnie widziałam podobny zegar. Miał co prawda oryginalny kolor (mój jest przemalowany), ale za to nie wybijał godzin. Był o wiele doższy od mojego!! Ten fakt ostatecznie uspokoił moje sumienie.
Poniżej pokazuę Wam moje róże. Kwitną mi w tym roku jak oszalałe.